środa, 6 stycznia 2016

Święta kiedyś mnie wykończą...


Mówiłam Wam ostatnio, że cieszę się na nadchodzące Święta Bożego Narodzenia, prawda? No cieszyłam się jak głupia. A czemu? Nie wiem... Przecież po świętach czekał mnie tydzień dochodzenia do siebie. Z resztą nie tylko ja ucierpiałam.

Święta to taki dziwny okres, kiedy najważniejsze jest... "żarcie"! No może nie najważniejsze, ale ważne. Na te trzy dni, trzeba przygotowywać się już miesiąc wcześniej (jeśli chodzi o pierniczki). To pół biedy. Najgorszy okres dla mnie to ten od poniedziałku przed świętami. Nie chodzi o to, że jest dużo do zrobienia. Po miesiącu zdrowej diety i dwóch tygodniach ćwiczeń, po których czułam się na prawdę świetnie, przyszedł czas pokus i potem obżarstwa. A zaczęło się we wtorek, kiedy już nie mogłam się oprzeć mojemu ukochanemu sernikowi. Zjadłam wtedy chyba ze 4 kawałki... Dobrze, że mama upiekła dużą blachę. Potem to już poszło z górki. Następny tydzień musiałam odchorować to przejedzenie.
Szaleństwo z bratem ciotecznym musiał też odchorować Maks. W poniedziałek po świętach obudził się z gorączką. Mogłam się tego spodziewać, w końcu Sylwester się zbliżał, a tradycji musiało stać się zadość. W końcu w niedziele dowiedziałam się o cudownych planach na noc sylwestrową. Maks musiał zamanifestować swoje "ja" i dać do zrozumienia, że mimo że niewiele mówi to ma dużo do powiedzenia. No nic, Sylwester jeszcze nie był stracony, zawsze może coś wymyślić na ostatnią chwilę. Natomiast moja figura wypracowana przez te ostatnie dwa tygodnie (brzuch był na prawdę płaski) była stracona już po dwóch dniach świętowania. Sukienki znów wyglądały na mnie fatalnie.


No cóż, po tym doświadczeniu zastanawiam się jak ja mogłam tak wcześniej funkcjonować? Jak mogłam objadać się tymi, bądź co bądź, pysznościami? No ok, ciasta, torty, serniki, pieczone mięsa są pyszne, ale teraz wiem, ze to wszystko nie jest warte złego samopoczucia. O czym tu mówię? O tym, że po takim jedzeniu nigdy nie chciało mi się wstawać rano. Cały dzień byłam ospała i czułam ciężar na żołądku. Nic mi się nie chciało, najchętniej zostałabym cały dzień w łóżku. I nie chodzi o to, że pogoda za oknem nie zachęcała do życia, chodzi o to, że jedzenie bardzo wpływa na jakość naszego życia. Musiałam tego doświadczyć, żeby to zrozumieć. W święta stosunek warzyw do mięsa i słodkości wynosi raczej 1:10, a lepiej by było odwrotnie. Na szczęście jest Nowy Rok i tzw. postanowienia noworoczne. Czy ja jakieś mam? W sumie to jedno. Na całe życie. Świadome odżywianie. Dokładnie tak, świadome! Ono również będzie zdrowe, jednak zdając sobie sprawę z tego co jem i w jakich ilościach będę wiedziała, czy to dobrze na mnie działa. Poza tym więcej pieniędzy zostaje w portfelu. Mimo, że w grudniu jakoś nie specjalnie to odczułam, to widziałam po rachunkach za jedzenie. Mówcie sobie co chcecie, były na prawdę mniejsze. Obalam więc mit o drogim, zdrowym odżywianiu.

Z każdej strony trąbią o zdrowym odżywianiu. Fit życie jest teraz w modzie, a przecież wiele z nas chce być modnym. Próbują nas uświadomić, ale stanie się to dopiero, gdy sami tego doświadczymy. Od początku tego tygodnia znów jestem na drodze do "lżejszego" ja i nie chodzi tu o wagę. Wystarczyły dwa dni, żeby poczuć się już dużo lepiej. Chcę to wprowadzić na dłużej niż na miesiąc. To ma być recepta na moje całe życie. Wszelkie ćwiczenia to przy okazji. Najważniejsze jest jedzenie.

Jeśli i Wy macie problem ze sobą, polecam zmianę żywienia. Pójdzie to Wam na zdrowie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz